Z powołaniem człowieka jest tak jak z historią ewangelicznego „kupca, poszukującego pięknych pereł”, który „gdy znalazł jedną, drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją”. Wszystko stracił, by zyskać jeszcze więcej. Wcześniejsze plany, marzenia zostały przekreślone, gdyż „perła” dała mu pełnię szczęścia. Podobnie było ze mną. Kiedy po skończonych studiach oświadczyłam rodzinie i znajomym, że zamierzam wstąpić do klasztoru, dostrzegłam na ich twarzach zdziwienie, niedowierzanie, a nawet drwinę: „Czy z tobą jest wszystko w porządku? Po co kończyć artystyczną uczelnię, aby za chwilę zamknąć się za murami klauzurowego klasztoru?”.
Tymczasem powołanie „kiełkuje” znacznie dłużej niż się to wydaje. Pierwsza myśl o życiu zakonnym zrodziła się już w czasie studiów. Wcześniej, podobnie jak wiele moich rówieśnic, myślałam o założeniu rodziny. Jednak w moje plany wkroczył Jezus i zaproponował świat i ludzi nieco innych, niż dotąd znałam. Zachwyciła mnie „drogocenna perła”, którą okazał się sam Chrystus, kuszący swoją miłością. Od tej pory wszelka miłość ludzka wydała mi się niewspółmierna z miłością Bożą. Zrozumiałam też słowa św. Franciszka z Asyżu, że „Miłość nie jest kochana” i moje małe serce zapragnęło choć trochę zmienić ten stan rzeczy.
Życie kontemplacyjne stwarzało ku temu wyśmienite warunki. Chciałam od rana do nocy myśleć o moim Umiłowanym i z Nim rozmawiać. Dopiero gdy znalazłam się w murach klasztoru, zrozumiałam, że Bóg pragnie, abym nie tylko Jemu okazywała swą miłość, ale także hojnie dzieliła się nią z moimi współsiostrami, rodziną, osobami świeckimi. Dopiero wtedy stanie się ona podobna do Bożej miłości, która wciąż obficie wylewa się z Jezusowego Serca. Założyciel Zakonu Sióstr Wizytek, św. Franciszek Salezy lubił powtarzać swoim duchowym córkom znamienne zdanie: „Trzeba kwitnąć tam, gdzie Bóg nas zasadził”. To stwierdzenie pozwala znaleźć się w różnych sytuacjach życiowych, które przecież zostały zapisane w Bożych planach.
A skoro wybieramy Boga, to i On nam towarzyszy przez całe życie – w słodyczy okresu początkowego, w codziennym uświęcaniu się przez życie wspólnotowe, w „ciemnych nocach wiary” i czułych „pocałunkach” chorób i doświadczeń. Wszystko to jest dla nas dobre, gdyż pochodzi z miłującego Serca Boga. On chce, abyśmy coraz bardziej upodabniali się do Niego w pokorze, prostocie, łagodności i miłości; bowiem Jego jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie dla tych, którzy prawdziwie miłują. Inaczej wszystko staje się trudne i uciążliwe. Po ponad 20 latach wspólnej drogi z Chrystusem mogę powiedzieć, że warto sprzedać wszystko i kupić „drogocenną perłę” jako zadatek szczęścia nie tylko ziemskiego, ale przede wszystkim wiecznego.
s. Maria